piątek, 22 lutego 2013

Sygnały...

Sygnały...
Znaki...
Wierzycie w nie?

<<...myślałam o sygnałach, które nie mogą się ze sobą spotkać. I poczułam, jak trudno jest żyć.
Tej nocy było mi tak strasznie ciężko, choć była to naprawdę wspaniała i pełna tajemnic natury noc.
Wszystko wokół zdawało mi się tak bardzo potrzebne i tak zharmonizowane z całością świata,
tylko człowiek wytrącony i zagubiony.
Nie wiem zresztą, czy każdy człowiek, ale wiem na pewno, że ja.>>

Teraz widzę inaczej, dużo rzeczy inaczej widzę.
Jakby wzrok się wyostrzył, jakby zmysły były bardziej wrażliwe. Gdy za głośno jest i gwarno to drażni... gdy słońce wyjdzie zza chmur i oświetla jasnymi promieniami ten śnieg co jeszcze wszędzie zalega to też drażni, kole w oczy aż!
A gdy dotykam włosów lenki, loczków jej delikatnych to aż chciałabym zasnąć od razu wtulona... tak mnie to pochłania...

I choć to dopiero trzy tygodnie, choć świat nadal biegnie mimo że nam się zawalił, to po tych wszystkich sygnałach ostatnich, po znakach wszelakich, doszłam do wniosku że żyć muszę. I to nie byle jak!
Bo dwa razy to samo przeżywać chcę! Wąchać i dotykać dwa razy! Oglądać i podziwiać dwa razy! Czuć i cieszyć się podwójnie!
Za mnie i za niego!

I teraz inaczej patrzę na najbliższych, na rodzinę ukochaną, na każdy wieczór spędzony razem i wygłupy w łóżku....Chcę chłonąć ten czas, rozkoszować się wspólnymi dniami. Bo nie wiem ile ich mamy przed sobą. Razem, całość tworzyć i cieszyć się życiem!
Pojadę w te góry choć ja może wolę morze.
I mecz pooglądam bo choć może nie śledzę Extraklasy to jednak coś tam wiem, i fajnie będzie tak razem pobyć.
Nie będę marnować czasu na chodzenie po sklepach bo po co, jak i tak mamy prawie wszystko?
I do kina pójdziemy, częściej chodzić będziemy... ja zamówię bilety do teatru może nawet... namówię go przecież.

A czas się kurczy, za mało go na wszystko. Zbyt szybko dni lecą...
A my przecież wspólne marzenia mamy... Te marzenia jak na wyciągnięcie ręki, o domu, o wakacjach, o nas...
I choć ciężko jest, choć serce pęka gdy na cmentarzu stopę stawiam, choć łzy cisną się do oczu gdy w samotności myślę sobie "Dupku, czemuś nas zostawił?".... to ja pragnę teraz żyć lepiej i bardziej!
I czytać sygnały będę...

I aby, żeby, niech... ech! 


poniedziałek, 18 lutego 2013

By uśmiech znów był...



Gdyby ktoś mi powiedział że kiedyś jeszcze będę się śmiać beztrosko i po prostu tak, pewnie mu nie uwierzę...

A przecież tak jest...
Już powoli się uśmiecham... na widok dzieci najbardziej. Lenka, Olivier to najmłodsze dzieci w rodzinie, prawnuki naszych dziadków. Zmieniają świat.
Głos się zmienia nawet w rozmowie z takimi dziećmi.
I myślę że Lenka to teraz ratuje nam życie jakby...  zwłaszcza mojej mamie.

A przecież tak jest...
Słońce się wychyla i nawet jak łzy płyną to wiem że teraz dopiero jestem bezpieczna, że Lenka moja ma opiekuna, że osłoni gdy przyjdzie potrzeba...

A przecież tak jest...
wstaję rano i myślę że to niemożliwe żebym brata nie miała. Wszystko podobne jak było. Dzień jak co dzień. Dom... Praca... Sprzątanie...
W tym wszystkim nawet zapominam o tym co ważne takie było dla mnie jeszcze kilka tygodni temu...
Teraz ważniejsze są rzeczy inne, te przyziemne sprawy przestały się liczyć...

Ciągłe pytanie dlaczego my?
Rodzina ułomna się stała. Nie potrafię mówić o nim w czasie przeszłym, nie potrafię teraz nie wspominać go za każdym razem gdy z kimś rozmawiam. A wspomnienia nowe wciąż się nasuwają wywołane jakimś impulsem małym...
I siostrę moją bardziej męczę jakby. Niech wie że ją kocham, że pomogę zawsze, że ona ważna ogromnie dla nas... że teraz to my tylko dwie... siostry.

I chciałabym uczepić się jakiejś myśli pozytywnej. I szukam takiej by trwać.
Płaczę w ukryciu i wciąż myślę...

A codzienność się toczy swym rytmem.
W domku naszym centralne ogrzewanie już działa... Kafelki skończone...
Tylko czekam na wiosnę... i noszę ich zawsze przy sobie... moje rodzeństwo!




środa, 13 lutego 2013

Cicho już tak...


 

I myślę...
Choć to myślenie takie w nieładzie i pędzie.
I choć niby jakoś sobie radzę bo przecież nie chodzę zapłakana już od rana do wieczora, nie zadaję już ciągle tych samych pytań, które krążą dookoła bez odpowiedzi...
To ciężko tak bardzo i serce boli. 

A pytania krążyć będą. 
I niby wyjaśniać nie ma co. Wypadek. Ot co! 
A jednak wyjaśnić coś trzeba.
I nie chce mi się już czytać komentarzy pod artykułami o tym wypadku, zdjęcia takie okrutne...
A każdy chce jakoś na swój sposób wszystko tłumaczyć.
Zostawić to policji, prokuraturze muszę. Lepiej tak.

Los jest taki ironiczny! Pisałam o obowiązku udzielania pierwszej pomocy! Że najważniejsze i prawem na nas nałożone to wezwać pomoc!
Być może ktoś wezwał ją za późno. By czas na ucieczkę mieć...

A dziś tylko myślę ciągle jak tej mamie mojej pomóc. Serce jej pękło. Ona już jednego mężczyznę ukochanego pochowała. 
A Sewer to przecież energia chodząca była! W miejscu nie usiedział, blask jego oczami wychodził! Wszyscy go kochali! A mamę zawsze na nogi stawiał smsami swoimi...
I żył trochę tak jak umarł. W pędzie, szybko i nie myśląc co będzie.
A ja jeszcze niedawno się zastanawiałam dlaczego on tak o życiu na poważnie nie myśli... dlaczego nic nie ma choć mieć może, dlaczego ważne tylko to co przeżywa, co korzysta i co czuje....

Teraz wiem, Sewerynek taki był! Nie myślał o śmierci ale ona na niego tam czekała. Tyle kilometrów trasy przemierzał co tydzień a tam, blisko tych łąk pięknych gdzie spędził dzieciństwo i gdzie przyjaciele jego byli... tam mu przyszło umrzeć.
I na nic by mu były oszczędności, samochody czy mieszkanie... 

I to co w pamięci mej, łzy wyciska bo jak mały był to ja z nim jak niania byłam.

Ból ogromny, niewyobrażalny do tej pory, spotkał mnie...
I Lenka moja rozpromienia nasz świat teraz, przy niej się uśmiechamy...


Ale czasu potrzeba chyba dużo...
I czy będzie kiedyś dobrze?

Dziękuję za wsparcie, za dobre, ciepłe słowa i za to że jesteście. I że ten post z 1 lutego to rekordową liczbę odwiedzin miał... byliście i jesteście ze mną...

Ja mniej piszę może u Was ale czytam i odwiedzam Was cały czas...

piątek, 1 lutego 2013

[*]




 Czai się.
Za rogiem. 
Na ulicy.
Na tym drzewie...

Czai się i czeka. Wystarczy chwila nieuwagi. Wystarczy chwila...

I nie patrzy nawet kto. No nie patrzy! 
Bo powinien ktoś inny. Bo ten miał całe życie. Bo młody, a ten to dzieci miał, a ten był taki nasz... kochany!

Śmierć

Przychodzi. Zawsze w najmniej oczekiwanym momencie. 
Już wszystko ułożone, poukładane, te mandaty nawet pozapłacane. Już plany powoli takie poważniejsze, w końcu mama się ucieszy że nastała stabilność. Odetchnie z ulgą i zacznie myśleć o sobie więcej... 

Nie!

I choć wcale pięknie nie było to było za pięknie by w ogóle mogło być.
Po prostu. Pytań tysiąc i odpowiedzi brak. 

Dlaczego? Gdzie o tej godzinie ich poniosło? Na prostej drodze? Jak?
 
Nie godzę się i już!

Dziś miał nas odwiedzić. Po południu miał pociągiem przyjechać.

Mój brat. Niuniuś Kochany bo najmłodszy...

Seweryn


Nie żyje