piątek, 30 listopada 2012

Sekunda...

Ten mój Bohater, Mama, miał wypadek...
Telefon 5 rano.
Serce na chwilę mi zamarło.

Na szczęście nic poważnego jej się nie stało, tak myślę ja... i ona też tak myśli. Ale do lekarza idzie.

Samochód nasz, nieważne, trochę mocno zbity.  
Pojechałam, zobaczyłam, samochód trzeba było ściągnąć. 
A ona mi się na szyję rzuciła i płakać zaczęła. "Zobacz jak wygląda", powiedziała. A ja dziękuję w duchu że mamcia cała.
Tak niewiele trzeba, chwila, ułamek sekundy...

I nie zawsze zależy to od nas...


A w nocy Lenka płakała i "baba" wołała przez sen. 
Nie spałam pół nocy bo taka niespokojna była.
I jak tu nie wierzyć w przeczucia?

Ostatnio jakieś ciężkie doświadczenia los nam rzuca.
Niby jestem optymistką ale zawsze coś we mnie mówiło że jak jest dobrze to za długo tak być nie może.


A czy jak jest źle to też się szybko to zło skończy??


Całus na dzień dobry! I miłego dnia!

środa, 28 listopada 2012

A ja lubię swoją pracę...




 Tyle pisałam o  marzeniach... Spełniają się każdego dnia coraz bardziej.
Rodzina, własny dom... własne miejsce i swój świat...
Kiedyś wydawało się to niemożliwe.
 A jednak.
 Los lubi płatać nam figle :)

Żeby móc spełniać te marzenia i w przyszłości marzenia dzieci wróciłam do pracy.
Bo mam fajną pracę, dobrze płatną i co rzadko się ostatnio zdarza zgodną z moim wykształceniem. Ale łatwo można zostać w tyle, ciągle się douczam.

Do dziś mam czasem wyrzuty sumienia że nie ma mnie kilka godzin w domu ale taką podjęliśmy wspólnie decyzję. Nie czułam się zmuszona do powrotu, ja chciałam to zrobić.
Chyba nie moim powołaniem i nie moim "byciem" jest ciągłe siedzenie w domu. To ciężkie zadanie.
Nie wiem jak będzie kiedyś, gdy może będzie nas więcej, gdy będzie więcej rzeczy do ogarnięcia.

Ja mam pracę w stałych porach i zawsze gdy tego potrzebuje mogę wziąć wolne, pojechać do domu gdy się coś dzieje, wyjść na chwilę...
Tom pracuje na zmiany, czasem on jest w domu gdy mnie nie ma. On jest tym co ugotuje obiad i wyjdzie na spacer z Leną. Ale czasem się przez to mijamy...

A ja o pracy chciałam  więcej. Mogłabym się rozpisać o  całym powrocie, szumnie ostatnio jakoś o tym. Szanuję mamy które zdecydowały się zostać w domu z wyboru. Ale wiem co czują te, które do pracy wrócić muszą. Urlop macierzyński ma być przedłużony do roku. I chwała za to! Gdyby wychowawczy był płatny być może zostałabym w domu.

Zawsze myślałam (czytaj w podstawówce i trochę liceum) że jestem bardziej humanistką. Historii nie lubiłam ale książki czytać, omawiać, wypracowania pisać... to uwielbiałam!
Chemię lubiłam zawsze ale fizyka czy matematyka to zmora była.
A jednak! Los lubi płatać nam figle jak już pisałam.
Wylądowałam na Politechnice.
Ja inżynierem??
Jeszcze rok przed maturą gdyby mi ktoś powiedział że będę mieć takie zajęcia jak: geodezja, fizyka, termodynamika, inżynieria elektryczna czy coś takiego to bym go wyśmiała normalnie!!
Zmieniałam kierunek ale ostatecznie ukończyłam studia z wyróżnieniem i pracę znalazłam w dwa miesiące!!

No i się zaczęło!! Delegacje. Cała Polska i cały przemysł energetyczny stanął przede mną!



Kobieta w kasku (do tego białym) na elektrowni albo elektrociepłowni czy choćby ciepłowni to fajny i rzadki widok. A najlepszy widok to ten, jak mężczyźni się zastanawiają "co ona tu robi?". Powoli staje się to normalne ale jeszcze kilka lat temu takie nie było:))
Teraz jestem "umysłowa", siedzę przy biurku wszak dziecko mam małe i delegacje mnie nie obowiązują.

I mimo że zarobiona jestem ostatnio ogromnie wkleję zdjęcie mojego miejsca małego, gdzie liczę, piszę, rysuję i się wkurzam!




Muzyka cicho gra, muszę się odciąć bo dyrektor głośno krzyczy do telefonu, słychać go aż tutaj...
A najlepszą atmosferę w pracy tworzą ludzie. I mam to szczęście że pracuję ze wspaniałymi ludźmi.

Zdjęcie poniżej na luzie bo nie w pracy byliśmy a  "pozwiedzać" sobie. Największą chłodnię w Polsce.
Gdzie jest Iza??

 

poniedziałek, 26 listopada 2012

Broszki, spinki i moja Lenka:))

Nie jest źle.
Słońce od rana świeci. Pogoda jak na koniec listopada wręcz wymarzona dzisiaj!
I na duchu tez już jakoś lepiej, łagodniej...
A ja znowu doceniam moc przyjaźni!!
To niesamowite jak telepatycznie  czasem wręcz łączę się myślami z kimś kto jest daleko!
Cały tydzień poprzedni był taki ciężki. I fizycznie, bo dużo pracy, dużo zajęć, szczepienie, gorączka, ciężkie noce... i psychicznie, bo jakiś dół, bo już na cierpienie patrzeć się nie da...

A tu w czwartek czeka paczuszka.
Niespodziewajka! 
Od Justyny! Guru moje! Ona mi broszki zrobiła!! Takie piękne! Z zamka błyskawicznego! Z filcu! I sutaszowa też! Kolczyki z filcu (zdjęcia nie mam niestety)!
Dwie dziewczynki małe ma i czas znajduje na takie rzeczy! Jeszcze dla mnie!
Ech! Wzruszyłam się jak spineczkę dla Lenki zobaczyłam! 
I nie uwierzycie co jeszcze było! Makaron! Do aniołków, taki mniej spotykany, co go wypatrzeć na półkach w marketach nie mogłam nic a nic! Ona w Lublinie więc z "Lubelli" może większy wybór miała. I Justyś mi go do pudełka po serku włożyła i wysłała!!
Piękne aniołki zrobię teraz! Oj piękne!!
Niesamowita jest!!
I jak tu buzia ma się nie uśmiechnąć! No jak??

A potem w sobotę sesja Lenki. I znowu radość bo Basia czas znalazła dla nas! Mikołajowe zdjęcia robiliśmy! Biegałam po sklepach i czapki szukałam żeby do kartek i prezentów Lena-Mikołaj buzie rozweselała! Zdjęcia pokażę ale bliżej Świąt bo one taki klimat już mają...

I tak przy okazji to te zrobione cudo od Justynki Lena zaprezentowała! 
Opasek nie lubi a mamy takie piękne, na zdjęciach tak ładnie wyszły...





 
Miłego tygodnia życzę! Pogody jeszcze pięknej!
I czasu... na rozmowę, pocałunek, na sen, książkę i na co pragniecie...

środa, 21 listopada 2012

Zwykły bohater... mama

Jest taka miłość inna niż ta książkowa z romansów.
Inna niż ta szkolna, w spodniach w kratkę i słomkowym kapeluszu... inna niż ten wybór i wierność temu wyborowi...

To miłość rodzicielska.
Jak kocha tata to ja nie wiem z doświadczenia, widzę jak kocha Lenkę nasz Tom. Pięknie tak...
Ja nie pamiętam bo jak się ma 6 lat to z miłości niewiele się pamięta. Wiem że kochał...
Więź matki i dziecka jest wyjątkowa. I nie mówię o tych drastycznie skrajnych przypadkach złych.
Bo o nich aż słuchać przykro...

Moja mama.
To o niej chciałam napisać.
Ostatnie dni pokazują mi jaką jest wrażliwą i wspaniałą kobietą.
Wiedziałam  to! Zawsze!
Silna! Sama z dziećmi została, tak wspaniale dawała sobie radę w życiu! Nie jedna choroba jej nie złamała. Gdy mała byłam nie widziałam w niej tej silnej kobiety. Widziałam tylko mamę, która trzyma nas krótko, obowiązkami zasypuje i nie rozumie.
A ona rozumiała, tylko nie zawsze rozmawiać potrafiła. Bo jak wytłumaczyć dziecku że teraz to ona i tatą i mamą będzie??

A gdy lata mijały to przecież i jej coś od życia się należało.
Chciałam żeby ułożyła sobie życie, żeby wiedziała że my zawsze będziemy blisko ale każde w swoją stronę pofrunie...
Dla nas wyjechała za granicę, bo szkoły, studia, komputer mieć chcieliśmy...
I ten najmłodszy tylko nauczył się że zawsze wszystko ma, bo mama chciała żeby miał...
 Ja się buntowałam. Że u dziadków żyć muszę, że bez mojej zgody taką decyzję podjęła. A ona chyba wyjścia nie miała.... tak myślę teraz.

Dziś dziękuję że mogłam studiować. Że na Politechnice nawet i teraz robię to co robię!
Wyszła za mąż drugi raz. Chciała lepiej dla siebie, dla nas, chciała dom mieć normalny i rodzinę jak należy.
Wybraniec made in Portugal!
Egzotyczna rodzina się zrobiła!
Nawet Dziadzio zaczął wino do obiadu popijać bo przecież w Portugalii chleb
i wino do posiłku być musi .


Dom w Polsce, dom w Portugalii, praca w Anglii, Niemczech, Holandii...
Życie się pokomplikowało a moja mama zawsze wiedziała czego chce. Uparcie dążyła do celu i osiągała go kosztem wielu wyrzeczeń czasem! Codzienność stała się normalnie zwyczajna. Bez egzotycznych obiadów i przyjaciół wielojęzycznych.

Chciała już wrócić.
Wszystko na nowo zaczynać musiała.
Praca jakaś być musi bo przecież do emerytury jeszcze trochę.
Wnusia na świat przyszła więc jak mogłoby jej tu nie być??
Kocha nas miłością wielką! A Lenkę kocha chyba jeszcze większą!!
Jest! Pomaga czasem aż za bardzo. Taka już natura jej, myśli że wszystko robi najlepiej. Po niej to mam!
I niektórzy mówią że za bardzo szczera i bezpośrednia czasem jest.
Że w język by się ugryzła lepiej...


A dziś gdy koleżanka jej po szpitalu w domu leży bez nadziei prawie, i Święta chciałaby jeszcze przeżyć, gdy córka jedna jakby sprawy nie zdaje sobie że ma chorą mamę i pokazuje się raz na kilka dni, a druga w swej wyjątkowości na pewno do końca nie wie co się dzieje bo natura jej dodatkowy chromosom dała - to ta moja mama śpi z nią, w nocy wstaje co 2 godziny i wodę podaje. Plaster z morfiną przykleja i odprowadza na warsztaty tą młodszą żeby rozwijała się jak tylko może najlepiej bo gdy tej mamy zabraknie to nie wiadomo co z nią będzie...
Chodzi, pyta, radzi się lekarzy...
Siebie zaniedbuje.
Bo hospicjum trzeba załatwić chyba, bo  siostra siostrę chce oddać do domu opieki to dom ten dobry musi być i blisko żeby moja mama mogła ją zabrać czasem do siebie...
Dziś wiem że tą wrażliwość mi wpoiła. Tą miłość zwykłą. Bo ona nie robi z tego szumu, uważa że tyle może zrobić więc po prostu to robi...
A mi łzy się cisną do oczu...

A to pół roku temu... ciepło, słonecznie i ta miłość!!





wtorek, 20 listopada 2012

My...tu...

Jesień w pełni.
Dni takie ponure trochę, mało słońca i krótkie... chodzimy na spacery popołudniami, potem już niewiele czasu na zabawę zostaje...
Dziś sobie pomyślałam że muszę wykorzystywać każdą chwilę. One takie krótkie, takie małe i takie ulotne...
Ostatni tydzień był smutny. Prawdziwie tak. W atmosferze szpitalnej. A śmierć tak blisko...
Może nie bezpośrednio ale blisko że prawie i prawie jak w rodzinie...

A ja tak narzekałam na pierdoły ostatnio...
Czasu tak niewiele mamy...
I zła jestem na tą bezradność ludzką wobec choroby.

Więcej myślę, mniej mówię...






sobota, 17 listopada 2012

Świąteczne klimaty!

Tak szybko będzie bo ja czasu ciągle nie mam.

Byliśmy na urodzinach dziś. Urodziny doroslych ale dzieci trochę było! Fajna zabawa i wróciliśmy o 22! Mam nadzieję że dziecko pośpi rano co najmniej do 8!

Z okazji spotkania chciłam obdarować czymś własnoręcznie wykonanym naszych znajomych. I zrobiłam świąteczne aniołki z makaromu.
Inspirację dała mi moja Justynka, koleżanka z liceum. Daleko jesteśmy od siebie ale zawsze o niej pamiętam! I kocham ją za jej pomysły! Za te cuda, które tworzy! Ja czasem tworzę tylko marne podróbki.
Oto one:



Pierwsze, zrobione dzisiaj i na szybko. Produkcja ruszy niebawem, jak tylko znajdę więcej czasu gdzieś...

I pomyślałam że pokażę przy tej okazji moje zeszłoroczne bombki. Kilka tylko. Bawiłam się w to rok temu, w tym roku porobię coś innego.





Dobrej nocy:))

wtorek, 13 listopada 2012

Bliscy młodzi...

Dzień taki szybki.
Jak wszystkie ostatnio!
Szybki taki że wieczorem się zastanawiam czy ja na pewno zrobiłam wszystko ważne co miałam zrobić bo się gubię powoli. NIE. Nie zrobiłam. Ale zrobię jutro.
A jak przychodzi weekend to czasu tego więcej dwa razy i więcej chce się zrobić.
A ostatnio wyszło jak zawsze, czyli nic.

No dobra wyspałam się chociaż troszkę bo usypianie Lenki trwa długo i zasypiam szybciej ja. Potem macham ręka tylko, idę się umyć i zostawiam wszystko na dzień następny.
Więc nie zrobiłam nic ale się wyspałam.

Odwiedził nas mój brat. Nas, tzn mamę naszą, siostrę, mnie i całą resztę! Syn marnotrawny!
Mam i siostrę i brata! Brat niby przyrodni ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam bo przecież mamuńke jedną  mamy! I razem zawsze! On tylko nas miał! A my tylko tego brata jednego! Choć ja zawsze starszego chciałam. A tu młodszy 8 lat.
Jeszcze taki nieodpowiedzialny, szaleńczo zabawowy i ciągle zakochany... w kimś innym!

A siostra to idealna taka! Cudowna czasem aż za bardzo! Taka poukładana. I w teatrze gra, i pracuje, kilka kierunków skończyła i ciągle się uczy. Jeździ, zwiedza, szaleje i korzysta z życia. Przyjaciół wspaniałych ma!
Ja najstarsza, przykład miałam dawać, wzorem być... a czasem to aż mi żal że ona taka "lepsza", taka jak ja chciałabym być ale jakoś zabrakło czegoś...

Mamuńka przeszczęśliwa że obiad dla wszystkich swoich dzieci mogła ugotować. Z wnusią pół dnia mogła się pobawić! Wszyscy razem...
A czas szybko biegnie. Brat musi jechać do pracy. Na weekendy częściej jeździ do dziadków. Obiecuje że przyjedzie bo blisko będzie, że na Święta na pewno! Że dla nas sztućce pod choinkę mieć będzie te co chciałam... A na Lenkę to napatrzeć się nie może!
Siostra też się zbiera na pociąg do Chorzowa. "Kiedy wpadniecie?" pyta.
Jutro chciałabym, pojutrze może...
A czasu brakuje. Popołudnia takie szybkie!

I mimo że tak szybko, że tak teraz troche obok siebie jesteśmy, cieszę się że ich mam. Rodzeństwo!
Brat jak gość, rozmowa o niczym a zarazem o wszystkim! Rzadko dzwoni. Taki już jest. Ja to szanuję.  Chciałabym tylko żeby jeszcze odrobinę zmądrzał ale to moje pobożne życzenie:))

A siostra niby blisko a jednak daleko. Wybrać się jakoś ciężko na kawusię. Ona takie ciasta boskie piecze! Muffinki!! Torty pyszne! Ma pomysły takie świeże i piękne!
A zawsze jest wielka wyprawa do niej. Czasami wpadnie do nas. Czasami. Bo ma swoje życie przecież, przyjaciół i swoje potrzeby.

I ten dom nasz, co gotowy prawie jest, cieszy mnie jeszcze bardziej ze ja do siebie" ich zaprosić będę mogła!! Marzyłam że na Święta.... ale może jeszcze nie te...

A Lenka szaleje!!





piątek, 9 listopada 2012

Może jakaś myśl doda mi sił...

<<Jeszcze ten jeden raz
Nie słuchać niczyich rad
Robić za błędem błąd
Walczyć o byle co, byle co
Jeszcze ten jeden raz
Na wsi gdzieś jabłka kraść
Przeżyć znów pierwszy dreszcz
Wiedząc to, co dziś wiem, co dziś wiem

Nie rosnąć i nie chodzić spać
Przyzwoitości w twarz się śmiać
Przyjaciół nigdy nie bać się
I z romansów tylko miłość znać
Wierzyć, że można zmienić świat
Nie czuć, jak szybko mija czas
"Żyć nie umierać" słów poznać sens
Nim na opak całkiem zmienią się>>     
                                                                                                                                       /A.D./


Sezonowa depresja, dopadła mnie chyba...

A może znowu jakaś choroba po prostu. Sama nie wiem. Ale chciałabym wiele a nie robię nic... po prostu. 
Dzień podobny do każdego... ja taka zawieszona, mechanicznie robię co muszę...
A chciałabym tak wiele... brak mi energii

Na lepszy humor oglądam zdjęcia w pracy: 




foty by Basia:)

Czekam na lepsze dni...

wtorek, 6 listopada 2012

O Basi...


O przyjaźni już tyle zostało napisane...
I takimi pięknymi słowami że ja nie umiem nic dodać.

Ale dodać chyba muszę. Bo chciałam napisać o Basi.
Basia to moja przyjaciółka. 
Ta druga jakby. Ale druga nie dlatego że w kolejce jest tylko dlatego że ta przyjaźń później się narodziła. Choć znałyśmy się od dziecka, do przyjaźni dorosłyśmy.
Tej prawdziwej.

Listy papierowe pisałyśmy do siebie gdy w podstawówce wyjechałam. Takie o wszystkim i o niczym. I gdy wróciłam po 8 latach, ona była. 
Ja zagubiona a niby w rodzinnym mieście. I z tamtych znajomych to ona tylko została...
Domownikiem byłam u niej w domu. Tak jakby...
Zawsze mogłam na nich liczyć.

A jej życie różnie się układało...

Urodził się Patryk. Mój Chrześniak:)
I ona sama z nim... została...
Życie pisze różne scenariusze o jakich nawet nie śnimy...
Jej był kiepski.

Dorosła, zmieniła się, przewartościowała życie...
I jest. Ciągle. Razem z nami.
Ułożyło się to życie. 
Ma wspaniałego męża a Patryk ma dziś 11 lat i jest przystojnym, mądrym młodym facetem:)

Basia robi Lence piękne zdjęcia. I nie tylko Lence. I nie tylko zdjęcia. 
Bo ma talent! 

I żal czasem tylko że nie mieszkamy już w tej samej klatce. Jeden telefon i mogłyśmy pośmiać się przy kawce. I płakałyśmy też. Nieszczęście jej dotykało tak samo mnie.
Ja na parterze, ona na dziewiątym, jak w domu jednym... Przez domofon wołałam ją do siebie.
Bliźniaczki prawie bo ten sam dzień urodzin mamy tylko rok różnicy.

I namawiam ja do założenia bloga. Bo choć mówi że pisać nie potrafi, tyle rzeczy ma do pokazania!

Cieszę się że jest! To taka szczera i prawdziwa radość bo wiem że jest. Jest blisko! A czasem tej bliskości bardzo trzeba.
Bo my przecież jak rodzina!
Kocham Was!






piątek, 2 listopada 2012

Dom

Obiecałam.
Obiecałam że go pokażę. Taki jaki jest teraz. Nie wykończony.
DOM
I te dni ostatnie takie melancholijne były.
I myślałam dużo tym domu. O tym fizycznie. I o tym duchowym, rodzinnym...
W 3 tygodnie stanął przykryty dachem.
I jakoś tak szybko wszystko się wtedy działo, umknęło wiele rzeczy.
Miesiąc temu dopiero fundamenty zostały wylane.
A tu juz śnieg spadł i go przykrył.
I naprawdę marzenia się spełniają. Bo ja kiedyś tylko mogłam pomarzyć o domu. A tu proszę.
Teraz marzę jak go urządzę.
Choć tyle rzeczy nie do końca jest tak jak powinno. Jak chciałam..
Jak wymarzyłam... Będziemy wiele robić sami.
Nie chcieliśmy się zadłużać za  bardzo ale chcieliśmy żeby był.
Ja to nawet w gołych ścianach mieszkać mogę. Ale przecież łazienka, kuchnia... być musi...
Marzę już jak przyjaciele nas odwiedzają...
Teraz nie odwiedzają za często, bo nie u siebie jesteśmy, bo tyle ludzi, bo kiedyś będzie lepiej...
I będzie...
Choć ja do miasta chciałam, mieszkanie mieć i nie ważny dach czy ogrzewanie, kto inny niech się tym martwi. Blisko wszędzie i wyjść można wieczorem nie martwiąc się że daleko do domu i nie ma jak wrócić bo się piwo wypiło..
Ale spokój też jest w cenie i nie mogłabym zrobić tego mojemu mężowi. To jego miejsce na ziemi.
Ja tych miejsc miałam tyle w życiu że mi wszystko jedno gdzie. Ważne z kim.
A przecież miejsce się stworzy potem, samemu, dla siebie i po swojemu...
Z zapachem takim że od progu chce się wejść dalej...
I z tą werandą, którą tak wymarzyłam sobie.
Stolik na kawę i fotele to nie wiem kiedy będą ale nie ważne. Ważne że w lecie i w zimie będzie można tam usiąść... na poduszkach i na kocu...
Wiele czasu minie zanim dookoła będzie równo i pięknie.
Bo tyle wykopów nas jeszcze czeka. Tyle wydatków zarazem...
Ale trawa, kwiaty... marzą mi się.
I ta magnolia.... tak! Będzie posadzona!
I chciałabym żeby Lenka od razu czuła że to jej dom. Że pomimo tego czasu spędzonego "u Babci" ona ma swoje miejsce. Nasze wspólne miejsce.
A ja będę mogła nareszcie piec i gotować co chcę, i siedzieć po nocy bez problemu że kogoś obudzę przypadkiem... i robić porządki... tworzyć magiczne rzeczy... dekoracje...
Tak mi się marzy...
I teraz cierpliwość jest w cenie. Wszystko powoli robi się dalej. A ja już bym chciała...już...
Elektryka jest, woda i ogrzewanie zaczyna się. Ocieplenie domu i elewacja prawie skończone.
Potem ściany, płyty, wylewki, kontakty, lampy, kafelki, panele... ech!
Do wiosny!
Dlatego tak czekam na wiosnę z utęsknieniem już. Zimę mogłabym przespać.
I nawet wakacji planować mi się nie chce. Planuje je w domu. W naszym domu...
Nie mam pojęcia jaka będzie łazienka, kuchnia. Musze przestać o tym myśleć, na chwilę, na moment...

Po kolei, jak to było...
Fundamenty. W 3 dni!  Pierwsza wiecha i ogromna radość!!

 Szkielet i ściany zewnętrzne kolejne 3 dni!!
Widać! To takie ekscytujące!

Krycie dachu, podbitka drewniana, taras nie dokończony i bez podłogi...
Okna i drzwi...
W salonie już kawa wypita...



I stoi! Dach! Komin! Wszystko!
Bez ocieplenia biały!

A gdy śnieg spadł to zaraz ocieplony, zielony:)


A teraz zapraszamy do środka:)




Poddasze jest najlepsze! Już lubimy się tam bawić :)
Trzymajcie kciuki za szybkie wykończenia!!